Ostatnio połykam dużo książek. Od zawsze staram się poprawić stan mojej cery (jak prawie każda kobieta). Dlatego niezmiernie ucieszyłam się, gdy wpadła w moje ręce nowa i jakże teraz słynna książka „Skin Coach” Bożeny Społowicz. Ale czy naprawdę warto wydać na nią te kilkadziesiąt złotych?
Opis
autorki przedstawia się następująco: Czy wiesz, że aby mieć piękną i zdrową
skórę, powinnaś jeść ciepłe śniadania? "Jak to? Przecież o skórę dbają
kosmetyki", pomyślisz. A jednak! Skin Coaching radykalnie zmieni twoje
myślenie o własnej skórze. Napisałam tę książkę, bo zauważyłam, że zbyt wiele
kobiet pogodziło się z faktem, że ich cera jest i pozostanie niedoskonała. Nie
musi tak być! Pomogę ci zadbać nie tylko o twoją skórę, ale także o
zdrowie i samopoczucie. Nauczę cię, jak odpowiednio pielęgnować cerę i nie
wydać fortuny. Powiem, co jeść, by spowolnić starzenie skóry. Doradzę, jak
zredukować zawartość kosmetyczki nawet o 90%, i sprawię, że bez makijażu
będziesz wyglądać pięknie.
Gotowa na rewolucję w rytmie slow? Bez obaw! Ty i twoja skóra będziecie
zachwycone."
Jak
dla mnie zabrzmiało to obiecująco. Wizja nieskazitelnej cery od razu
zaprowadziła mnie prosto do sklepowej półki. Cena? Hm… niezbyt mnie zachęciła.
No ale przecież autorka złożyła mi opisem taką obietnicę, że nie mogłam się
oprzeć!
Zacznijmy
od kwestii technicznych. Oprawa bardzo ładna, fajnie się prezentuje na półce.
Ilość stron to 320 – kolejne zachęcenie do kupna. Przecież na takiej ilości
stron musi być bardzo dużo istotnych informacji! Ale w praktyce… Owszem, jest
to 320 stron. Są one estetycznie wykonane. Bardzo przyjemnie się ją czyta, są
pomocne rysunki, które sprawiają, że wydaje się ona jeszcze bardziej
przejrzysta. Ale to co mnie odrzuciło, to że wiele z tych stron były wyłącznie
zdjęciami autorki. Dobra, rozumiem, że można dołączyć kilka zdjęć, ale nie
kupuję książki, aby podziwiać autora, tylko po to, aby otrzymać wiedzę. Nie
wiem, jakie podejście mają inne osoby, ale mnie ostatecznie to bardzo zraziło.
Moim zdaniem jest to pójście na łatwiznę – wypełnienie książki zdjęciami, aby
wyglądała na grubą i wartą przeczytania. Ogromny minus za tą sytuację i
jednocześnie uraz do kolejnych książek autorki. Styl pisania bardzo przyjemny
do czytania.
Przechodzimy
do treści. Na początku byłam zafascynowana, że
autorka bardzo zwróciła uwagę na problemy środowiskowe oraz styl życia w
aspekcie zdrowej skóry. Czytając pierwsze rozdziały myślałam sobie, że w sumie
to nic nowego się nie dowiedziałam, ale akurat w tym temacie mam sporą
świadomość, więc fajnie, że autorka stara się uświadomić innych wpływu tych
czynników oraz nadgorliwości w stosowaniu kosmetyków na skórę. Dobrze odbieram
również testy, które pozwalają na zidentyfikowanie swojego rodzaju cery – są to
bardzo cenne informacje. Przy przejściu do opisu kosmetyków, wyszło na jaw, że
musiałabym pozbyć się prawie wszystkich moich dotychczasowych żelów do mycia
oraz balsamów. Wiadomo, że taki „detoks kosmetyczki” przychodzi bardzo trudno,
jeśli mamy świadomość, że za nie zapłaciliśmy. Ale spokojnie, następnie są
wymienione przykładowe kosmetyki, które możemy używać. Szkoda tylko, że
kosztują one ponad 100 zł! Bez przesady, myślę że można by znaleźć takie, które
kosztują wiele mniej i nie obciążają tak portfela. Kolejny wielki minus.
Ale
przejdźmy do czegoś przyjemniejszego. Otrzymałam kilka wskazówek, co do
pielęgnacji skóry, poznałam jej strukturę, nauczyłam się szukać nowych
kosmetyków. Wiem, gdzie sprawdzać ich składy i czego unikać. Bardzo przyjemne
są również przepisy na naturalne kosmetyki umieszczone na końcu książki. I na
tym plusy by się kończyły.
W
moim mniemaniu książka jest dla osób, które całkowicie pogubiły się w całym tym
kosmetykowym szaleństwie. Jeśli chcesz odnaleźć umiar to przeczytaj tą książkę.
Ale… będziesz musiała albo sama później odszukiwać nowe, lepsze dla Ciebie
kosmetyki, albo musisz być bogata, aby zaopatrzyć się w te, które proponuje Ci
autorka.
Ogólna
ocena:
3.0
Komentarze
Prześlij komentarz